Rosyjski wódz Bennigsen uciekał tak żwawo przez wojskami napoleońskimi, że gdy Napoleon zasiadł za stołem w kolegiacie dobromiejskiej, podano mu gulasz z ostatniej w okolicy ocalałem krowy, który przygotowano dla Bennigsena. Był jeszcze gorący…
Dziedziniec i krużganki kolegiaty w Dobrym Mieście wyglądają tak samo, jak ponad dwieście lat temu, gdy zawitał tutaj Napoleon. Wtedy kolegiata była oazą spokoju wśród kompletnie zniszczonego, zrabowanego i częściowo spalonego przez Rosjan miasteczka. Obecnie również jest oazą ciszy i spokoju w tym małym miasteczku. Miasteczku, którego zabytkowe centrum oraz cześć przylegająca do kompleksu kolegiaty zostały zniszczone podczas II wojny światowej.
Większość odwiedzających Dobre Miasto przyjeżdża tutaj dla gotyckiej kolegiaty Najświętszego Zbawiciela i Wszystkich Świętych. Ta druga, co do wielkości, katedra gotycka Warmii, miała sporo szczęścia w przeszłości i mimo zniszczeń podczas wojen i pożarów, jej architektura przetrwała do dzisiaj. I dominuje nad okolicą, jak przed wiekami.
Napoleon dotarł tutaj 9 czerwca 1807 roku, w pościgu za dostającym co chwilę od Francuzów baty, Bennigsenem. Ten ostatni przebywał w Dobrym Mieście od 6 czerwca i nawet początkowo pod tym miastem chciał wydać Napoleonowi bitwę. Nie zdołał jednak, przyciskany przez Francuzów, zebrać wszystkich wojsk i bitwę stoczono dopiero 10 czerwca pod Lidzbarkiem Warmińskim (o tym napisze w innym tekście).
Cesarz za kwaterę obrał jedyny ocalały w mieście budynek – kolegiatę. Późnym wieczorem zasiadł do kolacji z miejscowym prepozytem (proboszczem kolegiaty) Rochem Kramerem oraz dziekanem Michałem Foxem. Jako danie główne podano gorący gulasz z przedostatniej ocalałej w okolicy krowy należącej do urzędnika miejskiego Johanna Buholza. Podobno było to danie przygotowane dla Bennigsena. Biedak, utracił Dobre Miasto i jeszcze do tego kolację.
Rozmowa dotyczyła Warmii, jej historii i współczesności. Gulasz zjedzono ze smakiem, Napoleon nasycony i wyspany, następnego dnia o 6 rano ruszył w stronę Lidzbarka Warmińskiego.
Obecnie trudno dostać się na krużganki kolegiaty. Na ogół są zamknięte. Jednak siostra zakonna i dzisiejszy prałat zgadzają się mnie wpuścić. Gdyby nie fotografie na ścianach, można by powiedzieć, że czas się zatrzymał. Cisza przerywana moimi krokami, żywej duszy i zapach z kuchni. Niestety gulaszem z krowy mnie nie poczęstowano…
Szkoda, że pobyt cesarza nie został upamiętniony żadną tablicą. Bazylika sama w sobie warta jest odwiedzenia, ale tablica przyciągnęłaby choćby napoleońskich maniaków, może też turystów francuskich. No, ale takich miejsc do skromnego choćby upamiętnienia spotykam na moim „szlaku napoleońskim” dużo.